Aktualności

Piewcy zwykłego człowieka. Filmy Andrzeja i Janusza Kondratiuków

Wczoraj w moskiewskim kinie Iluzjon rozpoczął się 12. Festiwal Filmów Polskich „Wisła”. Przez osiem festiwalowych dni rosyjscy widzowie będą mieli okazję zobaczyć nie tylko sekcję filmów konkursowych, ale także retrospektywy znakomitych polskich reżyserów. Jedną z nich będzie blok poświęcony twórczości Andrzeja i Janusza Kondratiuków. W jego ramach pokażemy najnowszy film Janusza Kondratiuka „Jak pies z kotem”, który powalczy także o Grand Prix Festiwalu. Zaprezentujemy ponadto „Dziewczyny do wzięcia” również autorstwa młodszego z braci oraz „Hydrozagadkę”, „Wniebowziętych” i „Wrzeciono czasu” w reżyserii Andrzeja Kondratiuka. Janusz Kondratiuk będzie gościem festiwalu i weźmie udział w dyskusjach z widzami 25 maja w kinie „Pięć gwiazd na Pawieleckiej” oraz 26 maja w kinie „Iluzjon”.

Życie Janusza i Andrzeja Kondratiuków, braci-reżyserów, to gotowy scenariusz na film. Takiego jeszcze się nie doczekaliśmy. Dostaliśmy za to „Jak pies z kotem”, film-pożegnanie, w którym oglądamy koniec życia starszego z braci. Kiedy Janusz Kondratiuk po 25 lata w Austrii wrócił na emeryturę do Polski, osiedlił się w podwarszawskim Łosiu razem z żoną Beatą Madalińską. Nie mogli wtedy przypuszczać, że to na ich barkach spocznie opieka nad starszym od nich Andrzejem, który w 2005 roku doznał udaru. Odszedł w czerwcu 2016 roku. „Jak pies z kotem” to zaproszenie do domu Kondratiuków. Poznajemy ich historię, dowiadujemy się, jak wyglądały relacje pomiędzy jej członkami. Do tego stopnia film stoi blisko życia, że powstał w posiadłości, gdzie do dziś mieszka reżyser. W jednej ze scen, w której wizualizują się majaki Andrzeja, po ogrodzie biega niedźwiedź. Zagrało go prawdziwe zwierzę, które „pomyliło się” i zniszczyło masywne żaluzje. Reperujący je specjaliści nie mogli się nadziwić, że do takiej awarii doszło. Tłumaczenie, że stoi za nią niedźwiedź zbyli milczeniem. Podobna scena mogłaby się rozegrać w którymś z filmów braci. Absurdalna, ale wiarygodna, śmieszna i jednocześnie przepełniona smutkiem, zdystansowana od życia, a w tym samym czasie tak bardzo mu bliska. Taki jest cały „Jak pies z kotem”, który bynajmniej nie idealizuje śmierci. Nie ma tu bohaterskiej walki z chorobą, uświęcenia heroizmu opieki nad chorym. Jest szarpanina, kryzysy, upadki i niewygodne pytanie o to, czy lepiej tak żyć, czy jednak odejść. Wygrane bez fałszu, bez emocjonalnego szantażu, w pełni szacunku do bohaterów i sytuacji, w jakich się znaleźli. Nawet Iga Cembrzyńska, żona Andrzeja, wielka gwiazda polskiego kina, wspaniale zagrana przez Aleksandrę Konieczną, nie podlega tu napiętnowaniu ani tłumaczeniu. Choć nie potrafiła zająć się mężem po udarze, nie podlega rozliczeniu. Ona tak samo cierpi i poddaje się słabościom. Tacy są już jego bohaterowie - ludzcy. Autobiograficzne wątki („Jak pies z kotem” zaczyna się od dzieciństwa braci, kiedy do 1945 roku z rodziną przebywali na zesłaniu w Kazachstanie) to w twórczości reżyserów nic nowego. Obaj wplatali to, w co doświadczyło ich życie, w scenariusze swoich filmów. Najczęściej korzystali z obserwacji. Podsłuchiwali, podglądali, badali polskie społeczeństwo, o którym opowiadali. Janusz Kondratiuk deklarował, że chce kręcić „fabuły postdokumentalne”. Bohaterowie ich filmów byli bliscy widzom, bo wyposażeni byli w te same przywary i zalety, co oni sami. Łatwo było się w nich przejrzeć, łatwo było zobaczyć w nich sąsiada. Pomocne w osiągnięciu takiego efektu były decyzje obsadowe - obaj zatrudniali do grania w swoich filmach ludzi z najbliższego otoczenia, nierzadko naturszczyków, debiutujących przed kamerą, co miało związek z ich dokumentalnymi początkami. Zanim przystąpili do realizowania fabuł trudnili się krótkimi metrażami i dokumentami. Twórczość braci naznaczyło dodatkowo środowisko, w którym się obracali. Jako młodzi artyści spędzali czas w otoczeniu Zdzisława Maklakiewicza i Jana Himilsbacha (Andrzej Kondratiuk obsadził ich we „Wniebowziętych” i „Jak to się robi”). To od nich uczyli się puentować sceny, nasiąkali ich poczuciem humoru i nastawieniem do rzeczywistości. Widać to szczególnie w filmach Janusza „Dziewczyny do wzięcia” i „Mała sprawa”. Dziś uznawane za kultowe stanowią także unikalną kronikę PRL-u, co jest spełnieniem credo reżysera, który zawsze chciał, by jego filmy rejestrowały „to, jak jest”. Najczęściej bohaterami są młodzi ludzie, którzy mierzą się z absurdami ówczesnej rzeczywistości, próbują się w niej odnaleźć, znaleźć pomysł na siebie, ale natrafiają na problemy, które i współczesnym okażą się bliskie.

Jest taka scena w „Dziewczynach do wzięcia”, w której bohaterki, prowincjuszki odwiedzające Warszawę, podsumowują w pociągu wspólny wypad, ale żadna nie potrafi wydać własnej opinii, a jedynie powtarzają po sobie: „No mnie się bardzo podobało”. Jest w niej jednak szczera, młodzieńcza radość i naiwność, jednoczesna groza i piękno nieopierzenia. Byli więc Kondratiukowie w Polsce tym, kim Miloš Forman i Jiři Mentzel w Czechosłowacji: piewcami codzienności, którzy stali blisko przeciętnego, nieciekawego dla innych człowieka. W PRL ich filmy, robione głównie dla telewizji, cieszyły się powodzeniem, ale dopiero w wolnej Polsce stały się kultowe i tym statusem cieszą się do dziś.

Artur Zaborski





sputnik

Dyrektor Festiwalu

Małgorzata Szlagowska-Skulska
malgorzata@ear.com.pl


TELEFON

+48 22 523 41 18

Koordynator programowy

Roksana Pietruczanis
roksana@ear.com.pl

wisła